wtorek, 22 marca 2016

Cukrowy pies

Słońce świeciło na Grimmauld Place, wkradając się do mieszkań nawet przez najmniejsze szczeliny. Ptaki śpiewały na wątłych drzewkach przy trawnikach, które w jakiś sposób zdołały ocaleć podczas betonowania okolicy, a mugolskie dzieci bawiły się na dworze, rysując na jezdni grube kotki i klasy. Jakiemuś chłopcu rodzice kupili bańki mydlane, co nie umknęło uwadze oczarowanym odbijającymi kolorowe światło bańkami dziewczątkom, które zbiły się w tłumek i przepychały jedna przez drugą, prosząc o pożyczenie nowej zabawki. Ulica tętniła więc życiem i choćby nawet Walburga Black stanęła na głowie, nic nie zwiastowało nagłego końca zabawy.
Wysoka kobieta przystanęła w oknie, patrząc na zgraję dzieciaków, siedzących na schodach sąsiedniego mieszkania. Przez chwilę miętosiła jedwabną chustkę w dłoni, po czym zamaszystym ruchem zaciągnęła zasłony i przeszła przez hol. Mimo że większości kobiet w jej wieku czas zdążył przyprószyć głowy siwizną, Walburga Black wciąż oszałamiała swoimi czarnymi jak smoła włosami i niesamowicie wytwornymi, a zarazem pretensjonalnymi gestami. Być może było tak, ponieważ Walburdze w spadku po ojcu przypadła właśnie arogancja (w komplecie z arystokracją), a może dlatego, że Walburga, jako czarownica czystej krwi, nienawidziła mugoli i wszystkiego co mugolskie, włącznie z dzieciakami, bańkami, zabawami w klasy i nawet tymi cholernymi, chuderlawymi cisami, które stały na trawniku w idealnych dziesięciometrowych odstępach.
Stworek wyczuł jak te hałaśliwe mugolaki zirytowały panią Walburgę, więc zaciągnął resztę zasłon na parterze i oparł żylaste ręce na parapecie, wyglądając przez małą szparę między firanami. W końcu, ukartowawszy spisek, pstryknął palcami i nie patrząc na małą iskierkę, która wirowała jeszcze przez parę sekund w powietrzu, odwrócił się i zaczął wchodzić po schodach. Żaden z mugoli nigdy nie dowiedział się, czemu chłopiec z bańkami spuchł nagle do niesamowitych rozmiarów i uniósł się w powietrze jak balonik, przelatując pół miasta, nim straż pożarna ściągnęła go z dachu lodziarni, gdzie uczepił się plastikowego szyldu. Na nieszczęście owego Hansela, mama nigdy więcej nie kupiła mu zabawek, które przywodziły na myśl latanie i zmarła w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat na zawał, dowiadując się, że jej syn postanowił rzucić pracę w cukierni, na rzecz latania śmigłowcem ratunkowym.
Stworek zebrał ze schodów klocki młodszego panicza i zatrzymał się na chwilę, zadzierając głowę i wpatrując się w czerepy swoich poprzedników, wetknięte na grube, dębowe deski. W jego oczach można było zauważyć, że pociesza się obietnicą lepszego jutra, po czym odwrócił się i idąc za tropem klocków, wszedł do sypialni młodszego syna swojej dostojnej pani. Zamyślony wciąż nad swoją świetlaną przyszłością, Stworek ułożył klocki panicza w koszu z zabawkami, po czym pościelił jego łóżko i pokręcił się jeszcze nieprzytomnie, ścierając kurz z półek delikatnymi ruchami nadgarstka. Następnie ułożył ubranie panicza na łóżku i opuścił pomieszczenie w momencie, gdy Regulus wyszedł z zaparowanej łazienki.
W sąsiednim pokoju było niewątpliwie więcej do roboty. Porozrzucane po kątach brudne ubrania Stworek najpierw ułożył w górkę przy drzwiach, po czym zaklęciem wysłał do pralni w piwnicy. Następnie uniósł wszystkie meble o parę centymetrów nad ziemię i zaczął sprawne zamiatanie podłogi i trzepanie dywanu. W międzyczasie przypomniał sobie także o poleceniu od pani Black, więc kolejnym pstryknięciem wyczarował dziesięć dużych pędzli, które od razu przystąpiły do pracy, zamalowując tapetę w czarne kundle na srebro.
Młody Syriusz Black przystanął w drzwiach swojego pokoju i z żalem patrzył jak jego ponuraki znikają pod warstwą lekko błyszczącej farby. Gdy ruchy pędzla go znudziły, zwrócił swoje spojrzenie na stopę Stworka, która wybijała rytm zgodny z trzepaniem zielonego dywanu, a następnie wbił wzrok w samopakującą się walizkę, stojącą w nogach jego łóżka. Jutro miał zacząć swoją naukę w Hogwarcie i nic nie mogło upewnić go tak w tym przekonaniu, jak właśnie ponuraki znikające z jego ścian.
– Idziesz na śniadanie? – usłyszał Syriusz z boku. Regulus tkwił na końcu korytarza, poprawiając swój kołnierzyk. Stał tyłem do wyjścia ze swojego pokoju, by poranne słońce, świecące wprost przez jego okno, znacząc długą smugę światła w poprzek korytarza, nie raziło go w oczy. Syriusz wzruszył ramionami, oglądając się jeszcze raz na prawie pełną już walizkę, po czym zszedł ze schodów, zeskakując ze stopnia na stopień. Skrzypienie i tupanie rozniosło się po calym Grimmauld Place 12.
Walburga zmierzyła swoją latorośl wzrokiem i powróciła do picia sherry, sącząc ją przez zaciśnięte wargi. Dłonią poprawiła kołnierzyk Regulusa i więcej nie spojrzała ani na jednego, ani na drugiego. Syriusz natomiast usiadł na krześle w jadalni, oparł policzek na swojej dłoni, sięgnął po płatki kukurydziane, stojące na stole  i zaczął bezrefleksyjnie wsypywać je do miski. Regulus przez chwilę obserwował, jak lądują one także na śnieżnobiałym obrusie i turlają się na ziemię, ale chwilę później zajął się tostem posmarowanym dżemem.
– Jutro okaże się, z jakiej gliny jesteś ulepiony, Syriuszu. Obyś nie przyniósł rodzinie wstydu – odezwała się Walburga, stukając długim paznokciem w kieliszek. Syriusz tylko skinął głową, czego jego matka nie mogła jednak widzieć, bo właśnie obserwowała zaplątaną w firanki muchę. – Szukaj swoich krewnych i trzymaj się tylko z prawdziwymi, godnymi nas czarodziejami.
– Toujours Pur – wyrecytował starszy paniczyk, grzebiąc łyżką w mleku. Walburga skinęła głową i odstawiła na wpół opróżniony kieliszek na stół. Bez ani jednego słowa więcej wyszła z pomieszczenia.
Syriusz nienawidził rodowego motta. Kojarzyło mu się trochę z myciem zębów. Do tego uważał, że czarodzieje, a zwłaszcza ci czystej krwi są zupełnie nieciekawi, napuszeni i wcale się nie śmieją. Natomiast z mugolami zwykle szło się dogadać. Trzeba było siedzieć cicho a propos całej tej magii, skrzatów, Hogwartu i całego szeregu innych zupełnie niemugolskich spraw, ale poza tym można się z nimi bawić w ganianego i chowańca i zawsze w jakiś "magiczny sposób" wygrywać. Przez tę silną sympatię do mugolaków, Walburga często dawała Syriuszowi do zrozumienia, że jest jakiś inny i powinien szybko z tym skończyć. Z tych, a także wielu innych powodów, chłopiec bardzo cieszył się, że niedługo będzie mógł wyrwać się z domu i poznać kogoś z poza wąskiego grona czarodziei czystej krwi. Buntowanie się w domu nie przynosiło bowiem żadnych efektów.
Po śniadaniu Blackowie i Stworek udali się na ulicę Pokątną. By tego dokonać, zmuszeni byli użyć kominka w piwnicy. Syriusz bardzo lubił przenosić się za pomocą Proszka Fiuu, jednak frajdę sprawiało mu nie tyle teleportowanie się z miejsca na miejsce, co mina chorującego po takim środku komunikacji Regulusa.