Słońce świeciło na
Grimmauld Place, wkradając się do mieszkań nawet przez najmniejsze szczeliny.
Ptaki śpiewały na wątłych drzewkach przy trawnikach, które w jakiś sposób
zdołały ocaleć podczas betonowania okolicy, a mugolskie dzieci bawiły się na
dworze, rysując na jezdni grube kotki i klasy. Jakiemuś chłopcu rodzice kupili
bańki mydlane, co nie umknęło uwadze oczarowanym odbijającymi kolorowe światło
bańkami dziewczątkom, które zbiły się w tłumek i przepychały jedna przez
drugą, prosząc o pożyczenie nowej zabawki. Ulica tętniła więc życiem i choćby
nawet Walburga Black stanęła na głowie, nic nie zwiastowało nagłego końca
zabawy.
Wysoka kobieta
przystanęła w oknie, patrząc na zgraję dzieciaków, siedzących na schodach
sąsiedniego mieszkania. Przez chwilę miętosiła jedwabną chustkę w dłoni, po
czym zamaszystym ruchem zaciągnęła zasłony i przeszła przez hol. Mimo
że większości kobiet w jej wieku czas zdążył przyprószyć głowy siwizną,
Walburga Black wciąż oszałamiała swoimi czarnymi jak smoła włosami i niesamowicie
wytwornymi, a zarazem pretensjonalnymi gestami. Być może było tak, ponieważ
Walburdze w spadku po ojcu przypadła właśnie arogancja (w komplecie z
arystokracją), a może dlatego, że Walburga, jako czarownica czystej krwi, nienawidziła
mugoli i wszystkiego co mugolskie, włącznie z dzieciakami, bańkami, zabawami w
klasy i nawet tymi cholernymi, chuderlawymi cisami, które stały na trawniku w
idealnych dziesięciometrowych odstępach.
Stworek wyczuł jak
te hałaśliwe mugolaki zirytowały panią Walburgę, więc zaciągnął resztę zasłon
na parterze i oparł żylaste ręce na parapecie, wyglądając przez małą szparę
między firanami. W końcu, ukartowawszy spisek, pstryknął palcami i nie patrząc
na małą iskierkę, która wirowała jeszcze przez parę sekund w powietrzu, odwrócił
się i zaczął wchodzić po schodach. Żaden z mugoli nigdy nie dowiedział się,
czemu chłopiec z bańkami spuchł nagle do niesamowitych rozmiarów i uniósł się w
powietrze jak balonik, przelatując pół miasta, nim straż pożarna ściągnęła go z
dachu lodziarni, gdzie uczepił się plastikowego szyldu. Na nieszczęście owego
Hansela, mama nigdy więcej nie kupiła mu zabawek, które przywodziły na myśl
latanie i zmarła w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat na zawał, dowiadując się,
że jej syn postanowił rzucić pracę w cukierni, na rzecz latania śmigłowcem
ratunkowym.
Stworek zebrał ze
schodów klocki młodszego panicza i zatrzymał się na chwilę, zadzierając głowę i
wpatrując się w czerepy swoich poprzedników, wetknięte na grube, dębowe deski.
W jego oczach można było zauważyć, że pociesza się obietnicą lepszego jutra, po
czym odwrócił się i idąc za tropem klocków, wszedł do sypialni młodszego syna
swojej dostojnej pani. Zamyślony wciąż nad swoją świetlaną przyszłością,
Stworek ułożył klocki panicza w koszu z zabawkami, po czym pościelił jego łóżko
i pokręcił się jeszcze nieprzytomnie, ścierając kurz z półek delikatnymi
ruchami nadgarstka. Następnie ułożył ubranie panicza na łóżku i opuścił
pomieszczenie w momencie, gdy Regulus wyszedł z zaparowanej łazienki.
W sąsiednim pokoju
było niewątpliwie więcej do roboty. Porozrzucane po kątach brudne ubrania
Stworek najpierw ułożył w górkę przy drzwiach, po czym zaklęciem wysłał do
pralni w piwnicy. Następnie uniósł wszystkie meble o parę centymetrów nad
ziemię i zaczął sprawne zamiatanie podłogi i trzepanie dywanu. W międzyczasie
przypomniał sobie także o poleceniu od pani Black, więc kolejnym pstryknięciem
wyczarował dziesięć dużych pędzli, które od razu przystąpiły do pracy,
zamalowując tapetę w czarne kundle na srebro.
Młody Syriusz
Black przystanął w drzwiach swojego pokoju i z żalem patrzył jak jego ponuraki
znikają pod warstwą lekko błyszczącej farby. Gdy ruchy pędzla go znudziły,
zwrócił swoje spojrzenie na stopę Stworka, która wybijała rytm zgodny z
trzepaniem zielonego dywanu, a następnie wbił wzrok w samopakującą się walizkę,
stojącą w nogach jego łóżka. Jutro miał zacząć swoją naukę w Hogwarcie i nic
nie mogło upewnić go tak w tym przekonaniu, jak właśnie ponuraki znikające z
jego ścian.
– Idziesz na
śniadanie? – usłyszał Syriusz z boku. Regulus tkwił na końcu korytarza,
poprawiając swój kołnierzyk. Stał tyłem do wyjścia ze swojego pokoju, by
poranne słońce, świecące wprost przez jego okno, znacząc długą smugę światła w
poprzek korytarza, nie raziło go w oczy. Syriusz wzruszył ramionami, oglądając
się jeszcze raz na prawie pełną już walizkę, po czym zszedł ze schodów,
zeskakując ze stopnia na stopień. Skrzypienie i tupanie rozniosło się po calym
Grimmauld Place 12.
Walburga zmierzyła
swoją latorośl wzrokiem i powróciła do picia sherry, sącząc ją przez zaciśnięte
wargi. Dłonią poprawiła kołnierzyk Regulusa i więcej nie spojrzała ani na
jednego, ani na drugiego. Syriusz natomiast usiadł na krześle w jadalni, oparł
policzek na swojej dłoni, sięgnął po płatki kukurydziane, stojące na stole
i zaczął bezrefleksyjnie wsypywać je do miski. Regulus przez chwilę
obserwował, jak lądują one także na śnieżnobiałym obrusie i turlają się na
ziemię, ale chwilę później zajął się tostem posmarowanym dżemem.
– Jutro okaże się,
z jakiej gliny jesteś ulepiony, Syriuszu. Obyś nie przyniósł rodzinie wstydu –
odezwała się Walburga, stukając długim paznokciem w kieliszek. Syriusz tylko
skinął głową, czego jego matka nie mogła jednak widzieć, bo właśnie obserwowała
zaplątaną w firanki muchę. – Szukaj swoich krewnych i trzymaj się tylko z
prawdziwymi, godnymi nas czarodziejami.
– Toujours Pur –
wyrecytował starszy paniczyk, grzebiąc łyżką w mleku. Walburga skinęła głową i
odstawiła na wpół opróżniony kieliszek na stół. Bez ani jednego słowa więcej
wyszła z pomieszczenia.
Syriusz
nienawidził rodowego motta. Kojarzyło mu się trochę z myciem zębów. Do tego
uważał, że czarodzieje, a zwłaszcza ci czystej krwi są zupełnie nieciekawi,
napuszeni i wcale się nie śmieją. Natomiast z mugolami zwykle szło się dogadać.
Trzeba było siedzieć cicho a propos całej tej magii, skrzatów, Hogwartu i
całego szeregu innych zupełnie niemugolskich spraw, ale poza tym można się z
nimi bawić w ganianego i chowańca i zawsze w jakiś "magiczny sposób"
wygrywać. Przez tę silną sympatię do mugolaków, Walburga często dawała
Syriuszowi do zrozumienia, że jest jakiś inny i powinien szybko z tym skończyć.
Z tych, a także wielu innych powodów, chłopiec bardzo cieszył się, że niedługo
będzie mógł wyrwać się z domu i poznać kogoś z poza wąskiego grona czarodziei
czystej krwi. Buntowanie się w domu nie przynosiło bowiem żadnych efektów.
Po śniadaniu
Blackowie i Stworek udali się na ulicę Pokątną. By tego dokonać, zmuszeni byli
użyć kominka w piwnicy. Syriusz bardzo lubił przenosić się za pomocą Proszka
Fiuu, jednak frajdę sprawiało mu nie tyle teleportowanie się z miejsca na
miejsce, co mina chorującego po takim środku komunikacji Regulusa.